Perełki listopada i grudnia - krem do twarzy, pielęgnacja włosów, produkty do makijażu i ulubieńcy niekosmetyczni ostatnich tygodni


Przerwa w pisaniu bloga zdecydowanie była mi potrzebna, żeby móc wrócić z większym dystansem i nowymi pomysłami. Na początek chciałabym rozprawić się jeszcze z poprzednim rokiem, a konkretnie jego końcówką. Dlatego zapraszam Was dzisiaj na perełki dwóch ostatnich miesięcy - co mnie zachwyciło i z pewnością zostanie ze mną na dłużej.


Krem do twarzy, który zyskuje przy bliższym poznaniu

Olej konopny, będący tytułowym składnikiem kremu Svoje, jest polecany w pielęgnacji cer skłonnych do niedoskonałości, dlatego też ten produkt ciekawił mnie już od dłuższego czasu. Nie była to jednak miłość od pierwszego użycia. Krem ma bardzo przyjemną konsystencję - jak standardowy krem wymieszany z odrobiną olejku. Bardzo dobrze się rozprowadzał na skórze, zostawiając ją świetlistą i komfortową w odczuciu. Jednak początkowo nie zauważyłam niczego, co by bardziej wyróżniło go na tle innych kremów do twrzy, jakich miałam okazję używać. Zauroczenie pojawiło się w momencie, kiedy zdecydowałam się na zabieg złuszczania kwasem w poznańskim SPA. Skóra podczas złuszczania była mocno reaktywna, łuszczącąca i wymagała bardzo częstego nawilżania. Wtedy właśnie krem Svoje pokazał mi swoje możliwości - jako jeden z nielicznych wtedy kosmetyków przynosił mojej skórze ulgę, a dzięki dużej zawartości olejku rozprowadzał się na tyle dobrze, że nie podrażniałam dodatkowo skóry zbyt mocnym dotykiem. Potem było już tylko lepiej - krem świetnie sprawdzał się jako nawilżenie na dzień i bardzo dobrze prezentował się pod makijażem. Zapach określiłabym jako bardzo przeciętny - dość ziołowy, niespecjalnie przyjemny ale też nie był na tyle mocny, żeby miał przeszkadzać. Dodatkowo na plus jest tutaj higieniczna pompka oraz szklane opakowanie. 


Pielęgnacja włosów - mycie, czesanie i zabezpieczanie końcówek pięknym zapachem

O dziwo, tym razem mam Wam do pokazania całkiem sporo włosowych perełek! Pierwszą z nich jest szampon w kostce marki Herbs&Hydro, konkretnie wersja malina i konopie. To jak na razie pierwszy produkt tego typu, który faktycznie dobrze się u mnie sprawdził (ale nie testowałam ich jeszcze zbyt wielu - jeżeli interesowałoby Was jakieś porównanie, to dajcie znać!). Pierwsze co można zauważyć, to przepiękny zapach szamponu, który naprawdę bardzo umila jego używanie. Sam produkt bardzo ładnie się pieni, a przy tym jest naprawdę bardzo wydajny. Należy jedynie pamiętać o dobrym wysuszeniu kostki, zanim zamknimy ją znowu w opakowaniu. Szampon ten nadaje się nawet do codziennego mycia skóry głowy i mimo że moja jest mocno wybredna, nie zauważyłam tutaj żadnego swędzania, łupieżu czy innych niemiłych niespodzianek. Włosy są dobrze oczyszczone, ale nie pojawia się też żadne dodatkowe przesuszenie, czego trochę obawiałam się w szamponach tego typu. Dodatkowym plusem jest oczywiście sama forma produktu, która ogranicza produkcję śmieci - puszkę możemy używać wielokrotnie, a szampon można kupić również w papierowym opakowaniu. Nie zostaje nam żaden plastik, a dodatkowo jest to bardzo wygodna forma do podróżowania, również samolotem. 

Drugim szamponem, tym razem już z pewnością nie do użytku codziennego, jest peelingująca wersja marki Anwen. Już dawno słyszałam o nim wiele dobrego i aż żałuję, że nie kupiłam go wcześniej. Co prawda zrobienie domowego peelingu do skóry głowy nie jest ani skomplikowane ani szczególnie czasochłonne, jednak bardzo łatwo o tym zapomnieć. A w momencie gdy gotowy produkt stoi pod prysznicem, zdecydowanie łatwiej o regularność w używaniu. Miętowy szampon peelingujący naprawdę bardzo dobrze oczyszcza skalp, peelingujące drobinki wypłukują się z włosów bez problemów, a włosy po wyschnięciu są ładnie odbite u nasady i dłużej zachowują świeżość. Także dla wszystkich leniuchów - to jest naprawdę coś godnego uwagi.

Drugą perełką z asortymentu tej samej marki jest płynne serum na końcówki Happy Ends. Nie mogę nie wspomnieć już na początku o czymś, co bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło - mianowicie produkt ten przepięknie pachnie. Słodko, lekko marcepanowo, jak najpyszniejsze słodycze! Ale na szczęście nie tylko zapach jest ładny, ale i działanie dobre. Wystarczy kilka kropel, aby końcówki włosów były zabezpieczone i nabrały ładnego połysku. Na co dzień używam go na włosy wilgotne, zaraz po umyciu, ale zdarzało mi się również nakładać odrobinę na suche już włosy, właśnie dla tego efektu dodatkowego blasku. W obu wersjach jest bardzo zadowolona z działania.

Ostatni już ulubieniec z kategorii włosowej to coś, o czym nawet nie myślałam że może się sprawdzić na moich włosach, a mimo to naprawdę to polubiłam. Mowa tutaj o szczotce z włosem dzika marki Nested. W przeciwiństwie do standardowych szczotek z plastikowymi czy metalowymi ząbkami, taka szczotka bardziej sunie po powierzchni włosów, niż w nie wchodzi (mam nadzieję, że wiecie co mam na myśli). Dzięki temu, poza samym rozczesywaniem - swoją drogą bardzo delikatnym, bez żadnego szarpania i wyrywania włosów, zbiera z włosów również kurz i wszelkie zanieczyszczenia. Samo czesanie trwa odrobinę dłużej, jednak widać gołym okiem, że jest to dla naszych włosów po prostu delikatniejsze. Szczotka sprawdza się u mnie zarówno przed myciem, jak i po przy mokrych włosach (w ciągu dnia nie czeszę włosów, bo mają tendencję do kręcenia). Dlatego jeżeli macie włosy delikatne, które są podatne na urazy mechaniczne, to może być ciekawą opcją.


Makijaż jako delikatne podkreślenie urody

Rozświetlacz z Fridge jest już ze mną od wielu miesięcy i sama nie wiem, czemu nie pojawił się tutaj wcześniej. Nadrabiam jednak te zaległości i z przyjemnością przedstawiam Wam najbardziej naturalnie wyglądający rozśwetlacz w kremie, jaki miałam okazję używać. Jeżeli nie lubicie mocnych, brokatowych rozświetlczy, a zależy Wam bardziej na błyszczącej tafli w kolorze szampana, to będzie coś godnego uwagi. Kości policzkowe wyglądają z nim naprawdę pięknie i bardzo naturalnie, idealnie do codziennych makijaży. Nie jest to kosmetyk który zastyga, więc nie ma co liczyć na wielogodzinną trwałość, ale też nie znika szybko, po prostu stopniowo traci na intensywności. Nie robią się jednak na twarzy żadne prześwity czy dziury. Sam kosmetyk zamknięty jest w uroczym, szklanym słoiczku, pachnie bardzo przyjemnie różami i w przeciwieństwie do innych kosmetyków marki Fridge, nie musimy przechowywać go w lodówce. Skład jest całkowicie naturalny i na jego zużycie mamy rok czasu.

Drugi produkt, który znacznie ułatwiał mi w ostatnim czasie makijaż, jest pomada do brwii marki Nabla. Często mam problem z dobraniem odpowiednio jasnego koloru do moich jasnych brwii i tutaj odcień Venus sprawdza się naprawdę dobrze. To jasny, dość chłodny odcień jasnego brązu. Pomada ładnie się rozprowadza i ma naprawdę dobrą trwałość, a mi nic więcej do szczęścia na co dzień potrzebne nie jest.


Niekosmetyczne perełki ostatnich tygodni

Lniana pościel jest już ze mną kilka miesięcy, a ja wciąż zachwycam się tym, jak dobrze się w niej śpi. Wydawać by się mogło, że będzie to materiał dość szorstki i nieprzyjemny dla skóry, ale wcale tak nie jest. A im więcej prań za nami, tym przyjemniejszy się on staje (materiał się uszlachetnia). Ogromnym plusem lnu jest fakt, że jest on też bardzo wytrzymały i jeżeli będziemy o niego odpowiednio dbać, powienien nam posłużyć długie lata. Ponadto przyjemuje się, że len tworzy najlepszy mikroklimat dla naszej skóry - ma właściwości hamujące rozwój bakterii i grzybów, a także  sprawia, że mniej się pocimy. Ja dokupiłam już sobie lniane poszewki na jaśki, ale w planach mam też kolejne komplety pościeli na zmianę.

Zdecydowanie jedynm z moich ostatnich ulubieńców zostały również wełniane kapcie, które udało mi się znaleźć w TkMaxxie. Ze względu na problemy z krążeniem, jestem w tej grupie osób, którym wiecznie marzną dłonie i stopy ;) Dlatego też takie ciepłe kapcie to dla mnie prawdziwe wybawienie zimą, a już szczególnie podczas chłodnych poranków. Mam nadzieję, że ich jakość okaże się na tyle dobra, że zostaną ze mną na długi czas.


Pod względem czytelniczym, końcówka roku 2019 nie była u mnie szczególnie owocna. Chciałabym Wam jednak polecić bardzo przyjemny mini-serial, który będzie idealny na weekendowy, babski wieczów. Mam tutaj na myśli Faceta na święta - 6 odcinków z Jochanne, które bawią, wzruszają i po prostu sprawiają, że pojawia się to ciepło kojarzące się ze świętami. I mimo że one już za nami, jak najbardziej serial sprawdzi się na jakiś wolny, zimowy wieczór. 
Druga propozycja to Historia małżeńska. Film smutny, bez happy endu, ale jednocześnie bardzo szczery i zostający w głowie na dłużej. Zdecydowanie warty zobaczenia. Obie propozycje można znaleźć na Netflixie.

*Marki potwierdzone jako cruelty free: Fridge by yDe, Nabla

Jestem bardzo ciekawa czy znacie coś z moich ulubieńców albo czy może czymś Was zaciekawiłam!

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.