Ulubieńcy lutego 2017
Luty był dla mnie bardzo napiętym i procowitym miesiącem, więc nie miałam czasu na zgłębianie kosmetycznych nowości. Jednak polubiłam niesamowicie kilka produktów, które już miałam w domu i to właśnie o nich chciałabym Wam dzisiaj krótko opowiedzieć. Co więc zachwyciło mnie w najkrótszym miesiącu roku? Odpowiedź znajdziecie poniżej ;)
Śliwkowy peeling cukrowy Ministerstwo Dobrego Mydła
Robiąc zamówienie na stronie MDM to była pierwsza rzecz, jaka trafiła do koszyka ;) Uwielbiam domowy peeling kawowy, ale równie chętnie sprawdzam gotowe rozwiązania, najlepiej właśnie te bardziej naturalne. Śliwkowa propozycja z MDM to po prostu brązowy cukier i masa nawilżających maseł i oleji. Działa rewelacyjnie - złuszcza martwy naskórek i nie rozpuszcza się na tyle szybko, że nie zdążymy go poczuć, a potem zostawia skórę niesamowicie gładką i miękką, ale też bardzo dobrze nawilżoną. Zdecydowanie można już sobie odpuścić późniejsze nakładanie balsamu. Peeling ten ma jednak jeszcze jedną zaletę - pachnie jak śliwkowe ciasto. Wąchanie go to czysta przyjemność, a zapach jaki czuć podczas kąpieli to coś cudownego - aż ślinka cieknie ;D Wiem, że produkt ten teraz stał się bardzo popularny i wcale się nie dziwię - jest po prostu świetny!
Szafranowy wygładzający mus do ciała Ministerstwo Dobrego Mydła
Kolejny kosmetyk tej marki, który jako jeden z pierwszych wpadł mi do internetowego koszyka. Bardzo ciekawiła mnie forma obiecanego musu, a skład tym bardziej zachęcał do wypróbowania. Kosmetyk ma stałą i dość mocno zbitą konsystencję, ale nie ma dużych trudności z wysdostaniem go z opakowania. Pod wpływem ciepła naszych dłoni rozpuszcza się do formy gęstego olejku, który nakłądamy na skórę. Tego typu konsystencja sprawia, że smaorwanie ciała trwa odrobinę dłużej niż w przypadku lekkich balsamów, ale za to efekty jakie daje wynagradzają wszystko. Skóra jest nawilżona, ale i niesamowicie odżywiona. Mam nawet wrażenie, że wcale nie trzeba używać go codziennie, a wystarczy kilka razy w tygodniu, aby skóra była dobrze nawilżona. Mus czuć na skórze, więc osoby nie lubiące tego uczucia moga nie być zadowolona, ale jeśli taka warstewka Wam nie przeszkadza, a szukacie czegoś naprawdę porządnie odżywczego, to ten mus będzie idealny.
Paletka cieni Urban Decay Basics 2
Bardzo długo myślałam o jej zakupie, ale wmawiałam sobie, że wcale nie jest mi potrzebna. Skusiłam się jadnak podczas promocji w Sephorze i... od tego czasu używam jej codziennie! Uwielbiam to, że jest mała i łatwo z nią podróżować, za kolorystykę idealną do codziennych makijaży i za dość dobrą pigemnację. Cienie trochę się sypią, ale nie utrudnia to pracy z nimi, ja i tak zawsze lekko strzepuję pędzelek. Przy codziennym makijażu zazwyczaj używam 2-3 cieni, a moje ulubione to Stark, Frisk i Cover, czyli drugi, trzeci i czwarty kolor w kolejności od najjaśniejszego. jedyny problem jaki z nią mam to opakowanie - jest bardzo solidne, a lusterko się przydaje, ale bardzo ciężko się je otwiera. Nie wiem jednak czy to "urok" tych paletek, czy po prostu trafiła się się jakaś felerna wersja.
Pomadka do ust MAC Honeylove w wykończeniu Matte
Pokazywałam Wam ją niedawno we wpisie o matowych pomadkach do ust. Polubiłyśmy się praktycznie od pierwszego użycia. Jest matowa, ale nie mocno sucha i bardzo komfortowa w noszeniu. Ostrzej zakończoną stroną można ładnie obrysować usta bez konieczności używania konturówki, zwłaszcza przy takim delikatnym odcieniu jak Honeylove. A jak już o nim mowa - to piękne połączenie nude z lekkim pomarańczem i brązem, kolorek idealny co noszenia na co dzień. Jest to standardowa pomadka a nie zastygający produkt, więc trwałość nie powala, ale jak na tego typu kosmetyk i tak jestem zadowolona. Coś mi się wydaje, że na tym się moja przygoda z tą marką nie skończy... ;)
Zancie moich ulubieńców? Macie o nich swoje zdanie, albo może macie ochotę coś wypróbować na sobie? ;)
Brak komentarzy: