Moje pomadki w odcieniach nude, czyli wszystkie produkty do ust jakie posiadam


Jeżeli znacie mnie choć trochę, to wiecie doskonale że jedyne odcienie jakie toleruję na swoich ustach to te nudziakowe, w kolorze zbliżonym do naturalnego koloru moich ust. Natura nie obdażyła mnie pełnymi wargami, na których wszelkie kolory prezentują się pięknie, a poza tym lubię delikatne makijaże, dlatego właśnie taka kolorystyka jest mi szczególnie bliska i to w niej czuję się najbardziej komfortowo. Jako że w tym momencie posiadam już tylko pomadki w takich odcieniach, po Waszej aprobacie na Instagramie zapraszam Was dzisiaj na mały przegląd moich produktów do ust.


Tak jak wspomniałam, posiadam jedynie pomadki w odcieniach nude, ale absolutnie nie są takie same (albo tak to sobie tłumaczę ;)).  Ogólna kolorystyka jest zbliżona, ale każdy z kolorów ma trochę inne tony, przez co każda z nich jest inna. Jak chyba większść z nas, większość produktów do ust jakie posiadam ma wykończenie matowe, ale w zestawieniu pokażę Wam rownież dwie bardziej naturalne i lekko błyszczące propozycje, a nawet jeden błyszczyk.


Zacznę od najpopularniejszych w ostatnim czasie formuł - matowych pomadek w płynie.

Sephorowa seria Cream lip stain ma już naprawdę mocno rozbudowaną gamę odcieni i jestem pewna, że każdy znalazłaby tam co najmniej jeden kolor dla siebie. Ja spory czas temu zdecydowałam się na odcień 33 i wciąż jest to jedna z moich ulubionych pomadek. Kolor Pink Peony to nudziakowy róż z szaro-fioletowymi tonami. Szczerze mówiąc, sama byłam lekko zaskoczona moim wyborem, bo w makijażu zdecydowanie preferuję ciepłe odcienie, ale w tym czuję się wyjątkowo dobrze! Wiem, że nie jest to kolor dla każdego i nie wszyscy czuliby się w nim dobrze, ale ja się w nim zakochałam i ta miłość trwa nadal ;) Konsystencja jest dość kremowa, jakby lekko piankowa i naprawdę komfortowa na ustach.

Kolejne dwie pomadki matowe w płynnej wersji to maluchy od Huda Beauty. Jakiś czas temu udało mi się kupić zestaw czterech miniatur w nudziakowych odcieniach, ale rozsądek wziął górę i zostawiłam sobie dwie, a pozostałe dwie sprzedałam. Zostały ze mną odcień Wifey oraz Girlfriend. Pierwszy z nich to tak naprawdę lepsza wersja mojego naturalnego koloru ust. To ładny i bardzo twarzowy odcień lekko brudnego różu z lekko ciepłymi tonami. To idealny kolor do codziennego makijażu i podejrzewam, że powinien pasować do naprawdę wielu typów urody. Girfriend to trochę ciemniejsza propozycja, będąca już lekko czekoladową wersją nude. Bardzo ciepły i lekko brązowy odcień, który pięknie będzie pasował ciepłym typom urody. Konsystencja tych pomadek jest dość rzadka, ale dość szybko zastygają na ustach do matu. Trzeba jednak poświęcić chwilkę na dokładne obrysowanie nimi ust, bo lejąca konsystencja sprawia, że łatwo wyjechać poza kontur ust.


Ostatnią matową sztuką jest już tradycyjna pomadka Mac w odcieniu Honeylove. To mój pierwszy kosmetyk tej marki i dokładnie pamiętam, jak długo stałam w sklepie i sprawdzałam kolory, bo mają ich naprawdę wiele! Honeylove to bardzo ciepły, wręcz brzoskwiniow-pomarańczowy nudziak, a więc to kolejna propozycja idealna dla ciepłego typu urody. Jest stosunkowo jasna, więc nie każdemu może się podobać, ale ja nie lubię na sobie ciemnych pomadek, a ta zwłaszcza latem prezentuje się naprawdę ślicznie, ożywiając całą twarz. Formuła jest matowa, ale to nie jest jeden z tych suchych, kredowych matów, a wręcz przeciwnie - jest naprawdę komfortowa na ustach.

Na koniec chciałam Wam jeszcze pokazać mój jedyny błyszczyk. Sama nie pamiętam jak długo po nie nie sięgałam, ale było to trochę czasu ;) Zauważyłam jednak, że era samych matów chyba powoli się kończy i coraz więcej z nas wraca do odrobiny błysku na ustach. Zdecydowałam się przetestować polecany błyszczyk z Sephory, który dodatkowo ma optycznie powiększać usta. Nadal zostając w kolorystyce nude, zdecydowałam się na odcień 02, który jest transparentnym różowo-beżowym nudziakiem, bez żadnych drobinek. Ma ciekawy aplikator i miętowy zapach, a na ustach zostawia jedynie błyszczącą taflę. Co do powiększania ust, to czuć na nich pieczenie i to całkiem konkretne, natomiast u mnie wpływa ono głównie na przyciemnienie mojego naturalnego koloru ust, za to typowego powiększania za bardzo nie zauważyłam. Szczerze mówiąc, o ile sam błyszczyk prezentuje się ślicznie, to na moich ustach średnio mi się podoba - moja usta po tym lekkim podrażnieniu robią się mocno różowe, a to już nie jest efekt nude, o jaki mi chodziło. Zdecydowanie wolałabym taki sam odcień, ale bez tych drażniących substancji.


Odcienie od lewej: Sephora  Cream Lip Stain 33 Pink Peony, Huda Beauty Wifey, Huda Beauty Girlfriend, Mac Honeylove, Błyszczyk Sephora 02


Tak się prezentują wszystkie produkty do ust, jakie posiadam. Koniecznie dajcie znać czy również macie w swoich zasobach jakieś nudziaki, czy może wolicie bardziej odważne propozycje ;)

Skomentuj wpis

Obsługiwane przez usługę Blogger.