Get ready with me! Poranna pielęgnacja i makijaż w rytmie slow


Dzisiaj nieco inaczej niż zwykle - biorąc przykład z popularnych filmików na You Tube, chciałabym wyszykować się dzisiaj razem z Wami. Nie będzie to jednak moja szybka, poranna rutyna, ale czynności na które mogę sobie pozwolić gdy mam wolniejszy dzień, mając chwilę czasu na poranne przyjemności. Opowiem Wam co wtedy robię, jakich produktów używam i generalnie - jak to u mnie wygląda. Mam nadzieję, że taka forma przypadnie Wam do gustu ;)
1. Oczyszczanie twarzy

Tutaj moja rutyna codziennie wygląda tak samo i do porannego oczyszczenia skóry wybieram delikatne produkty myjące. Aktualnie jest to puder marki Make Me Bio, o którym pisałam Wam już co najmniej kilka razy i który świetnie się sprawdza zwłaszcza rano. Nie jest to co prawda najwygodniejsza w użyciu forma produktu myjącego, ale efekty jakie daje są warte tego, żeby odrobinę się pomęczyć ;) Oczyszcza on skórę, ale naprawdę bardzo delikatnie, zostawiając ją bardzo miękką i miłą w dotyku. Mój sposób na ten puder to wysypanie niewielkiej ilości na zagłębienie dłoni i dodanie odrobiny wody za pomocą drugiej ręki. Następnie rozcieram mieszankę w dłoniach, nakładam na twarzy i wykonuję koliste ruchy. Zmywam wszystko ciepłą wodą i już! Cera oczyszczona, ale nie jest ściągnięta czy podrażniona i nie woła spragniona o natychmiastową dawkę kremu.

2. Maseczka

Jeżeli mam na to czas, to jeszcze przed nałożeniem pielęgnacji pozwalam sobie na 10-15 min relaksu dla skóry i nakładam jakąś maseczkę. Z reguły pielęgnacja rozprowadza się wtedy na skórze jeszcze lepiej, a późniejszy makijaż dobrze się trzyma. Czekoladowa propozycja marki Chic Chiqu dedykowana jest do każdego rodzaju cery i ma działać bardzo kompleksowo - z jednej strony mamy tutaj glinkę fulerską odpowiadającą za oczyszczanie, a jednocześnie maseczka ta ma również stymulować krążenie krwi, ograniczać wydzielanie sebum oraz walczyć z trądzikiem i przebarwieniami. Maseczka ma postać proszku, który musimy rozrobić - z wodą, hydrolatem czy tonikiem, plus możemy ją również wzbogacać różnymi półproduktami jeżeli zajdzie taka potrzeba. Jak nazwa wskazuje, zapach maseczki jest czekoladowy, co bardzo uprzyjemnia jej stosowanie. Po rozrobieniu ma postać grudkowatej pasty - nie jest to jednak moim zdaniem żadna wada, a jedynie cecha ;) Nie jest to po prostu produkt, który uda nam się rozmieszać na gładką masę, jak na przykład przy samych glinkach. Maseczka ładnie "łapie" się skóry i nie spływa w niej, więc można ją spokojnie nakładać również gdy mamy coś do zrobienia. Ja trzymam ją około 10 minut i po tym czasie zmywam ciepłą wodą. Dłuższe trzymanie, aż do momentu gdy mocno zaschnie ona na skórze, powodowało u mnie lekkie zaczerwienienie skóry (chociaż nie było żadnego pieczenia), dlatego też staram się tego czasu pilnować. Po zmyciu skóra jest oczyszczona, ale i nawilżona jednocześnie. To nie jest produkt z kategorii tych, które "podsuszają" cerę. Kremy pięknie się potem rozprowadzają, podobnie jak nakładany później makijaż. No i jeszcze jednak kwestia, o której nie mogłabym nie wspomnieć - to drewniane opakowanie? No cudo! Uwielbiam motyw drewna i jego przemycanie do opakowań kosmetyków ;) Jeżeli jednak to nie Wasza bajka, to maseczki tej marki można również kupić jako "uzupełnienie" w zwykłych, standardowych saszetkach, na przykład tutaj.

3. Pielęgnacja

Po zmyciu maseczki i osuszeniu twarzy papierowym ręcznikiem od razu nakładam na nią nawilżający tonik z Resibo (robię to dłońmi, bo tonik jest zbyt gęsty aby dawać przyjemną mgiełkę), następnie esencję tej samej marki oraz kremy z Fridge by yDe - truskawkowy do twarzy i mój ulubiony kawowy pod oczy. Szerzej o mojej codziennej pielęgnacji jesienią pisałam Wam już w tym wpisie. Tonik i esencja to dodatkowe, choć lekkie w formule dawki nawilżenia dla mojej skóry (recenzja). Natomiast truskawkowy krem z Fridge to aksamitna konsystencja i bardzo fajne nawilżenie na cały dzień, zwłaszcza dla cer mieszanych - krem nawilży, ale nie obciąży skóry. No i ma fantastyczny skład! Kawowe cudo pod oczy jest za to świetne, jeżeli borykamy się z lekką opuchlizną pod oczami, szczególnie rano, zaraz po wstaniu. Ładnie je niweluje, a do tego sam w sobie bardzo dobrze nawilża okolicę oczu, dlatego dla mnie to krem zarówno na dzień, pod makijaż, jak i na noc. Recenzję tych dwóch produktów znadziecie tutaj.


4. Makijaż

No i przechodzimy do mojej makijażowej rutyny. Wielokrotnie mówiłam Wam już, że w tym temacie jestem dość nudna i moje makijaże codziennie wyglądają niemal tak samo ;) Mam swój zestaw, którego używam codziennie i ewentualnie dokonuję małych zmian, gdy coś mi się skończy. 

Zaczynam zawsze od całej twarzy i aktualnie używam podkładu Lumene Matte Foundation w odcieniu 1 Classic Beige. Bardzo podoba mi się jak wygląda na twarzy - daje średnie krycie i nie robi efektu maski! Do tego ma ładny, niezbyt ciemny żółty odcień beżu, który ładnie stapia się z cerą i pasuje do szyi. Pod oczy nakładam korektor Maybelline Eraser w ocieniu 06 Neutralizer, który ma mocno żóty odcień, dzięki czemu ładnie sobie radzi z moimi zasinieniami. Jest średnio kryjący i całkiem ładnie wygląda na skórze, choć nie jest to jeszcze mój ideał ;) Całość, zarówno twarz jak i korektor pod oczami, przypudrowuję Laurą Mercier. Jak dotąd to najlepszy puder jaki miałam! Chociaż mam na oku jeszcze co najmniej dwa inne, która chciałabym w przyszłości przetestować, to ten z czystym sumieniem mogę polecić, również posiadaczkom cer tłustych. Do brwii używam ostatnio pomady z Nyxa - Tame&Frame w kolorze Blonde i sam kolor mi się podoba, jednak konsystencja jest mocno sucha i dość ciężko się z nią pracuje. Na wierzch nakładam jeszcze żel z Golden Rose Brow Color w odcieniu 01. Makijaż oczu jest u mnie niemal zawsze taki sam - pod cienie używam bazy do brokatów z Nyxa, pod łuk brwiowy nakładam beżowy cień (Couleur Caramel), w zewnętrzym kąciku jakieś ciepły brąz, potem rozcieram załamanie bronzerem oraz w wewnętrzym kąciku nakładam coś błyszczącego. Szybko i nieskomplikowanie, czyli tak jak lubię najbardziej. Na rzęsach testuję natomiast już od ponad miesiąca nową wersję tuszu z Lily Lolo. Pierwsza ich mascara dobrze się u mnie sprawdziła, jednak dawała na rzęsach dość delikatny efekt. Big Lash Mascara daje natomiast o wiele większą objętość i bardzo ładnie rozczesuje rzęsy, co przy moim delikatnych rzęsach robi naprawdę sporą różnicę. Jak dotąd to zdecydowanie najlepszy tusz naturalny, jaki miałam okazję używać (można go kupić tutaj). Na co dzień nie maluję jedynie dolnych rzęs, bo moje wrażliwe oczy często łzawią w ciągu dnia i staram się uchronić przez ewentualnym rozmazywaniem tuszy w tym miejscu. Na policzkach niemal zawsze ląduje puder Golden Rose Terracotta Powder w odcieniu 04, a na szczytach kości policzkowych odrobina rozświetlacza Becca w odcieniu Opal.


Tak prezentuje się moja rutyna gdy mam dzień wolny albo bardziej leniwy poranek ;) Dajcie znać jak to wygląda wtedy u Was!

Obsługiwane przez usługę Blogger.