Bilans kosmetyczny lipca i sierpnia 2017
Jak może część z Was zauważyła, w lipcu bilans kosmetyczny się nie pojawił a to dlatego, że postanowiłam przetestować inną formułę tego wpisu - co dwa miesiące. Jestem bardzo ciekawa czy wolicie takie wpisy czytać bardziej regularnie czy może właśnie rzadziej? W ostatnich dwóch miesiącach skończyło mi się naprawdę sporo produktów więc nie będę się rozpisywać i o każdym powiem tylko kilka słów. Mimo wszystko herbatka i ciacho mogą się przydać!
Z produktów do pielęgnacji twarzy dna sięgnęło ostatnio 5 kosmetyków. O mgiełce różanej Make Me Bio pisałam Wam trochę we wpisie o mojej letniej pielęgnacji twarzy. Była przyjemna, ale zupełnie mnie nie zachwyciła i wątpię że do niej wrócę. Skończyłam również niesamowicie wydajne masełko do demakijażu The Body Shop - było naprawdę świetne a więcej o nim przeczytacie w ulubieńcach maja. Zużyłam również dwa kosmetyki marki Kiehl's - serum rozjaśniające przebarwienia oraz krem nawilżający. O produktach tej marki planuję jednak osobny wpis i tam powiem co o nich sądzę! Ostatnią rzeczą jest maseczka oczyszczająco-wygładzajaca z Eveline, która pozytywnie mnie zaskoczyła. Skóra była po niej naprawdę gładka i ładnie oczyszczona, jednak musiałam nakładać ją o wiele dalej od oczu niż wszystkie inne maseczki, bo w innym przypadku oczy mnie lekko szczypały.
Zdecydowanie najwięcej produktów, jakie mi się skończyły w ostatnim czasie, należą do kategorii pielęgnacji włosów. Odżywka myjąca ze Schwarzkopfa była całkiem przyjemna, ale to małe opakowanie nie przekonało mnie do zakupu pełnej wersji. Podobne, lekko mieszane uczucia mam co do maski z Cosnature - była ok, ale bardziej jako odżywka. Jak na maskę działała zdecydowanie za słabo, choć osoby z cienkimi włosami mogą być z niej dużo bardziej zadowolone. Suchy szampon z Aussie to jakieś nieporozumienie i tak naprawdę nie zużyłam go całego. Okropnie sklejał i usztywniał włosy, wcale ich przy tym dobrze nie odświeżając. Zdecydowanie nie polecam! Z bardziej udanych produktów zużyłam kolejne opakowanie jednej z moich ulubionych masek do włosów - Biovax do włosów suchych i zniszczonych. Jeżeli macie włosy suche i potrzebująca odżywienia to będzie dobry wybór. Szampon Biolaven bardzo mnie ciekawił, jednak ostatecznie nie do końca się polubiliśmy. Pięknie pachniał, jednak mam wrażenie że oczyszczał trochę zbyt delikatnie jak na moje przetłuszczające się włosy, poza tym zdarzało mi się swędzenie skalpu podczas jego używania. Mleczko w sprayu marki Joico to mój ogromny ulubieniec i już za nim tęsknię! Pięknie podkreślał skręt włosów i był dla nich dodatkową dawką nawilżenia.
Ciąg dalszy produktów do włosów to mój kolejny ulubieniec marki Joico - maska Moisture Recovery, która jest chyba najlepszą maską jaką miałam w życiu! Cudownie odżywiała włosy, które były po niej idealnie nawilżone, gładsze i błyszczące. Na szczęście mimo wysokiej ceny była bardzo wydajna więc na pewno będę chciała do niej kiedyś wrócić! Szampon marki Creightons, który znalazłam w jednym z pudełek ShinyBox bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Z regułu omijam szampony nawilżające, jako że mam spory problem z przetłuszczaniem się włosów u nasady, jednak ten wcale mi ich nie obciążał, a wręcz przeciwnie - były miękkie i świeże cały dzień. Zużyłam również kolejne opakowanie szamponu Batiste, ale on pojawia się właściwie w każdym denku ;) Do kosza leci również lakier marki Taft, jednak nie będę do niego więcej wracać. Nie radził sobie z utrzymaniem loków po użyciu lokówki. Z pielęgnacji ciała zużyłam również (na pół z moim K.) żel pod prysznic Barwa z serii hipoalergicznej i był ok, ale nie do końca rozumiem te zachwyty na jego temat. Wykończyłam również uniwersalny kosmetyk jakim jest mgiełka aloesowa z Sun Ozon - dobrze się sprawdziła na wakacjach po opalaniu, ale stosowałam ją również na włosy. Fajny produkt, ale mnie nie zachwycił.
Kolejny produkt z pudełeczka ShinyBox do serum do rąk marki Mincer, które bardzo mnie ciekawiło. Okazało się być jednak bardzo przeciętnym produktem, który nawilżał dłonie na krótki czas. Do tego był mało wydajny, pompka dozowała bardzo mało produktu a pod koniec nie łapała go wcale i nie było jak wydostać kremu do końca. Cleaner Claresa bardzo dobrze się u mnie sprawdza i do tego od jakiegoś czasu również ładnie pachnie. To była już moja trzecia buteleczka. Olejek Kneipp był bardzo przyjemny i starczył mi na jakieś 3 kąpiele. Ładnie pachniał i zmiękczał wodę. Maseczka w płachcie maski Pegy Sage bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła - cera była po niej uspokojona i bardzo dobrze nawilżona. Maska do włosów Palmers nie zrobiła za to zbyt wiele, więc na pewno nie będę do niej wracać. Duet Efektimy do stóp okazał się bardzo przyjemny, jednak to peeling zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu, a płyn micelarny w chusteczce marki Tołpa zużyłam na wakacjach i to naprawdę fajna sprawa na wyjazdy!
Udało mi się również zużyć trochę kolorówki i tym sposobem do kosza trafił podkład mineralny Annabelle Minerals w wersji matującej, która jest moją ulubioną z tej marki. Zużyłam również kolejne opakowanie mojej ulubionej bazy proteinowej z Indigo i na pewno niebawem kupię kolejną buteleczkę. Wyrzucam również dość mocno sfatygowane opakowanie na okrągłe cienie marki Inglot, gdyż zaopatrzyłam się w nowe. Zużyłam również próbkę kolagenu marki Souvre, który zapowiada się naprawdę bardzo przyjemnie, oraz wypaliłam małą sojowę świeczuszkę, znalezioną w pudełku UROK. Niestety świece sojowe w moim odczuciu pachną zdecydowanie za słabo i poza urokiem jakie daje światło świecy, nie robią wiele więcej ;(
Przechodząc do nowości, jak na dwa miesiące myślę, że nie ma tego wcale dużo ;) Będąc na wakacjach w Grecji nie mogłam sobie odpuścić zakupu czegoś z marki Korres, która u nas jest o wiele droższa. Zdecydowałam się na nektarynkową maseczkę do twarzy oraz dwa dupaki - żelu pod prysznic o zapachu bergamotki i gruszki oraz szamponu do włosów przetłuszczajacych się. Poza tym zdecydowałam się na zakup odżywki Garnier z serii Botanic Theraphy z miodem, bo wydaje mi się że u nas nie są dostępne. Włosowy arsenał, który musiałam trochę odbudować, zasiliła również mgiełka do włosów marki Artego Rain Dance, która zastąpi mi tą z Joico. Nowością jest u mnie również serum do skóry głowy Bionigree, którego recenzja pojawi się na blogu już niebawem! W moje łapki wpadły też dwie nowości marki Resibo którą darzę dużą sympatią ze względu na ich olejek do demakijażu oraz balsam do ciała, o którym pisałam Wam niedawno. Testować będę nowość marki - multifunkcyjny peeling do twarzy, który jest połączeniem peelingu enzymatycznego z tym mechanicznym, oraz krem pod oczy.
Za pomocą Karoliny dowiedziałam się o świetnie zaopatrzonej drogerii w Poznaniu i tam nabyłam maskę do włosów wysokoporowatych od naszej cudownej Anwen oraz olej kameliowy. Oba produkty chodziły mi po głowie już od dłuższego czasu! Zdecydowałam się również sprawić sobie trochę przyjemności i kupiłam azjatycą bąblującą maseczkę do twarzy, która ma naprawdę fajny skład oraz maseczkę przeciwtrądzikową z Ecocery, z którą jednak chyba się nie polubimy tak, jakbym chciała.
Gratuluję tym, którzy dotrwali do końca ;) Napiszcie koniecznie czy znacie coś z tych produktów i co o nich myślicie!