Ulubieńcy ostatnich tygodni, czyli perełki września i października | Resibo, Fridge by yDe, The Ordinary, Tołpa
W zeszłym miesiącu nie pojawił się wpis z moimi poleceniami, a to dlatego że większość z produktów jaką Wam dzisiaj pokażę, używałam jeszcze zbyt krótko i wolałam się dobrze upewnić, że polecam Wam coś naprawdę dobrego ;) Drugą kwestią jest to, że tak naprawdę jestem dość wymagająca woceb produktów kosmetycznych i wcale nie tak łatwo mnie zachwycić! Chciałabym jednak przedstawić Wam dzisiaj 4 perełki, które umilały mi pielęgnację w ostatnich tygodniach, a więc do dzieła.
Wygładzające cudo w formie olejku
Czasem się zastanawiam czy uwierzycie mi, gdy znowu pokażę Wam kolejny produkt tej marki, ale... Resibo naprawdę zawładnęło moją pielęgnacją i ich kosmetyki świetnie się u mnie sprawdzają ;) Dzisiaj chciałabym Wam polecić moje najnowsze odkrycie - wygładzające serum do twarzy. Używam go już około półtora miesiąca i z dnia na dzień jestem coraz bardziej zadowolona z jego działania i tego, jak wyglada moja cera. Serum zamknięte jest w szklanej buteleczce z dobrze działającą pipetką, a szata graficzna jest standardowa da marki Resibo - czyli przępiekna. Ze względu na jego olejkową formę, zdecydowałam się stosować go jedynie przy wieczornej pielęgnacji i to była dobra decyzja. 3-4 kropelki produktu psokojnie wystarczają na całą buzię i szyję, a dzieki temu że nocą skóra się regeneruje, mam wrażenie że działanie serum widać jeszcze lepiej. Rano cera jest gładka i mięciutka, widać że poziom jej nawilżenia jest dobry, mimo że na serum nie nakładam już żadnego kremu. Dodatkowo mam wrażenie, że jej ogólny stan poprawił się na plus - niedoskonałości są mniej zaognione, dzięki czemu cała cera wygląda po prostu ładniej. Nie dziwię się już zupełnie, ze tyle osób pokochało ten produkt, bo naprawdę widać jego działanie na skórze!
Piękno trzymane w lodówce
O tym kremie myślałam od bardzo długiego czasu, a wszelkie pozytywne opinie na jego temat, tylko zwiększały moją ciekawość. Nie wydaje mi się, żeby okolica moich oczu była jakoś szczególnie wymagająca i trudna w obsłudze, ale mam kilka problemów, z którymi jak dotąd żaden krem pod oczy sobie nie radził. Mianowicie mam bardzo wrażliwe oczy, co skutkuje tym, że dość często są one po nocy lekko zapuchnięte. Pod dolną powieką tworzy się taka lekka poduszeczka i nie wygląda to dobrze, bo całe spojrzenie wygląda wtedy na takie niedospane ;) I w tej kwestii kawowy krem pod oczy Fridge by yDe zrobił na mnie największe wrażenie - po jego nałożeniu ta lekka opuchlizna znika niemalże całkowicie, a sama skóra zostaje nawilżona i bardzo gładka. Kosmetyki tej marki to świeże produkty, które posiadają krótką datę ważności i musimy je trzymać w lodówce, aby składniki w nich zawarte nie uległy popsuciu. Myślę, że w przypadku kremu pod oczy to dodatkowy plus - sama z siebie pewnie bym zwykłego kosmetyku do lodówki nie chowała, a w tym przypadku zimno kremu działa dodatkowo korzystnie na takie poranne opuchnięcia. Dodatkowo w składzie znajdzimy tutaj między innymi ekstrakt z kawa arabica, który odpowiada właśnie za niwelowanie opuchlizny, poprzez wykazywanie działania drenującego - odblokowuje przepływ limfy. Jeżeli więc podobnie do mnie, poranne "worki pod oczami" nie są Wam obce i żaden kosmetyk sobie z tym nie radzi, to gorąco polecam Wam zainteresować się tym kremem - naprawdę robi robotę!
Nawilżający przyjemniaczek
Na koniec coś bardzo przyjemnego do pielęgnacji naszego ciała. Jeżeli mnie znacie to wiecie, że lubię dość konkretne produkty do nawilżania skóry i jakieś trzy tygodnie temu zakochałam się niemal od pierwszego użycia w masełku, jakie otrzymałam od marki Tołpa. To, co jest w nim wyjątkowe, to zdecydowanie jego konsystencja - trochę jak mus, trochę pianka, a troche taka plastelinka ;) Widać to świetnie przy delikatnym nacisku. Dodatkowo produkt zupełnie bezproblemowo rozprowadza się na skórze, zostawiając ją lekko otuloną, ale zupełnie nie tłustą. Przy regularnym stosowaniu czuć nawilżenie i miękkość skóry, a nie jest to produkt typowo gęsty i tłusty, więc jestem pewna że większości powinna taka kombinacja odpowiadać. Szybko się wchłania, ale nie w taki sposób, aby nie było już czuć nawilżenia. Po jego użyciu lekkie uczucie ściągnięcia skóry po kąpilei momentalnie ustępuje. Dodatkowo mamy tutaj bardzo delikatny, przyjemny zapach, co również sprawia że będzie to produkt uniwersalny i powienien się sprawdzić u wielu osób.
Wyższy poziom złuszczania bez drobinek
Kolejna perełka do pielęgnacji twarzy to kosmetyk, który chciałam przetestować od dawna, ale niestety nie jest u nas łatwo dostępny, a jak już się pojawi, to szybko znika ze sklepów ;) Mowa tutaj o peelingu kwasowym marki The Ordinary, który jest zamknięty w typowej dla marki buteleczce z pipetką i ma postać lekkiego żelu w bordowym kolorze. Stosuję go mniej więcej raz w tygodniu na max 10 minut (pamiętajcie aby w przypadku takich kosmetyków stosować się do zaleceń producentów, przetrzymywanie ich może narobić więcej szkód niż pożytku!) i zmywam ciepłą wodą. Jedna pipetka starcza mi spokojnie na jedną aplikację. Zaraz po nałożeniu kosmetyku wyczuwalne jest bardzo delikatnie szczypanie, ale mija po minucie i potem już nie czuję zupełnie nic. Oczywiście poza efektami - pięknie wygładzona skóra, nie ma mowy o szorstkości czy suchych skórkach, wszsytko znika! Dodatkowo cera jest rozjaśniona, mam wrażenie że że nawet moje przebarwienia stają się trochę bledsze, a niedkoskonałości goją się lepiej i szybciej. Nie wiem czy jest to produkt, który sprawdziłby się na mocno wrażliwej cerze, ale jeżeli nie macie z tym problemów a Wasza skóra zna już jakieś lekkie kwasy, to ja Wam ten kosmetyk bardzo polecam. Pobił na głowę wszystkie peelingi enzymatyczne, jakich miałam okazję używać!
Ulubieńcy niekosmetyczni
Bardzo dawno nie polecałam Wam niczego poza kosmetykami, ale tym razem coś mam! Upodobałam sobie w ostatnim czasie szczególnie trzy piosenki - Wiking (Sarius), Weź nie pytaj (Paweł Domagała) oraz Shotgun (George Ezra). Każda inna, ale wszystkie świetne i wpadające w ucho. Chyba nie muszę mówić, że ostatnio lecą u mnie non stop w zapętleniu? ;) Oczywiście jestem jedną z tych osób, która słucha danego kawałka do znudzenia, bo czemu nie! Poza muzyką chciałam Wam jeszcze polecić dwa seriale, a w zasadzie konkretne sezony. W końcu obejrzałam drugi sezon Podręcznej i choć końcówka totalnie rozłożyła mnie na łopatki, uważam że był on tak samo dobry jak pierwszy! Więc jeżeli jakimś cudem jeszcze tego serialu nie znacie albo nadal nie widzieliście kontynuacji, to polecam bardzo! Drugim serialem jest American Horror Story. Oglądałam go już spory czas temu i dopiero teraz zabrałam się za kontynuację. Sezon 6 obejrzałam w dwa dni i naprawdę bardzo mi się podobał. Jak zwykle było trochę creepy, co jak najbardziej mi pasowało ;) Podobał mi się pomysł na cały sezon, a także historia tam zawarta. Do tej pory to drugi sezon był moim faworytem, ale ten postawiłabym zaraz obok.
Znacie coś z moich perełek? U Was też sprawdziły się tak dobrze, czy może macie wobec nich inne spostrzeżenia? ;)
Brak komentarzy: