Kosmetyki, które się u mnie nie sprawdziły #4 - CossiFuleren, Bare Minerals, CouleurCaramel, L'Oreal


Niestety mimo tego, że staram się, aby moje kosmetyczne wybory były przemyślane, nie da się całkowicie uniknąć wpadek. Każda skóra jest inna, każdy ma inne wymagania i oczekawiania wobec kosmetyku. Muszę przyznać, że w zasadzie nie często trafiam na kosmetyki, które się u mnie zupełnie nie sprawdzają, ale w ostatnich miesiącach zebrała się tego mała gromadka i chciałabym Wam dzisiaj o nich opowiedzieć, a przy okazji może przestrzec przed zakupem.



Rozczarowanie o zapachu truskawkowego shake'a

Peeling tej marki, ale i też samą markę, poznałam na spotkaniu Nature of Woman (pisałam o nim tutaj) i nie będę ukrywać, że jego zapach zawrócił mi w głowie. Truskawkowa wersja pachnie jak mleczny shake, no po prostu coś pięknego! Byłam pewna, że będzie dzięki temu idealny na letnie wieczory. Tyle że tego produktu nie nazwałabym wcale peeligiem... Jeżeli mnie znacie to wiecie, że gustuję raczej w tych mocnych ździerakach, ale i trochę delikatniejszymi peelingami nie pogardzę. Tutaj jednak drobinek jest tak malutko i są one tak delikatne, że produktem tym możemy sobie co najwyżej wykonać bardzo delikatny masaż, ale na pewno nie peeling. Jak dla mnie to niestety nie jest kosmetyk godny polecenia, bo nawet nie mam pomysłu u kogo mógłby się sprawdzić. Osoby z super wrażliwą skórą pewnie wcale po peelingi mechaniczne nie sięgają, zresztą on i tak raczej by skóry nie złuszczył. Plusem niewątpliwie jest cudowny zapach i olejki w składzie, dzięki czemu po kąpieli nie trzeba się już balsamować, ale skoro nie spełnia swojej podstawowej funkcji, to pozostałe plusy jakby bledną.


Podkładowy koszmarek w pięknym kolorze

Oj, o tym gagatku wspominałam Wam już kilka razy. Pierwszy raz pisałam o nim w poście z moim codziennym makijażem, ale wtedy dopiero zaczynałam go używać. Potem pisałam Wam, że chyba w końcu znalazłam sposób, żeby tak nie wariował na skórze. Ale wiecie co? Przy dobrym podkładzie nie trzeba tyle zachodu i starań, żeby trzymał się na twarzy względnie dobrze. Punktem kulminacyjnym były ostatnie upały, kiedy to już popisał się na całego i po kilku godzinach wręcz warzył się na twarzy, co wyglądało po prostu okropnie. Mowa tutaj o podkładzie marki Bare Minerals - Bare Pro. Jedyne, czego mi szkoda, to jego kolor - piękny jasny, beżowo-żółty odcień (03 champagne). Ale po wymęczeniu całego opakowania wiem na pewno, że nigdy nie kupiłabym go ponownie. Kombinowanie z dodawaniem olejków nie ma sensu, jeżeli i tak nie mamy pewności jak się akurat w danym dniu na twarzy zachowa. Zdarzało mu się, że wyglądał ładnie do wieczora, ale zdecydowanie częściej coś było nie tak - zbierał się w porach, ścierał całkowicie z nosa, migrował po twarzy mimo utrwalenia pudrem. Do tego miał dość specyficzną konsystencję - był lejący, na twarzy nie zastygał i bez pudru można go było zetrzeć samą dłonią, ale jednocześnie był dość suchy i wcale nie krył tak dobrze, jak to niektórzy mówią. No po prostu nie, dobry kosmetyk się tak nie zachowuje.


Wymagające rzęsy kontra dwa tusze

Na koniec dwa kosmetyki - inne marki, ale to samo przeznaczenie. Tusz do rzęs od L'Oreal został okrzyknięty trwalszym zamiennikim maskary Better Than Sex, a że tamtą dobrze wpominam (co do efektu na rzęsach, niestety mocno się kruszyła) to byłam bardzo ciekawa Paradise Extatic. Piękne opakowanie, duża włochata szczota i... ogrom produktu, jaki się na niej znajdował. Myślę że około 5-6 pierwszych użyć skończyło się momentalnym demakijażem oczu. Ta szczotka nabierała tyle tuszu, że wystarczyło mi jedno pociągnięcie rzęs, żeby się całe pokleiły i wyglądały jak pajęcze nóżki. Myślę że dopiero po dobrych dwóch miesiącach, kiedy w końcu trochę podeschł, byłam w stanie go użyć. Ale nawet teraz, efekt jaki daje na rzęsach ani trochę mnie nie zachwyca. Wspomniany Better Than Sex pięknie optycznie zagęszczał rzęsy, a ten wygląda tak jakoś nijako. 

Niestety kolejnym tuszowym niewypałem okazała się maskara marki Couleur Caramel. Sam w sobie tusz podkreślał rzęsy bardzo delikatnie i ładnie je rozszczesywał, ale w zasadzie tego się spodziewałam. Naturalne tusze mają to do siebie, że raczej nie osiągniemy z nimi wachlarza rzęs i efekt będzie delikatny, dlatego też zupełnie mnie to nie zdziwiło ani też mi nie przeszkadzło. Problemem okazała się jego trwałość, a w zasadzie jej kompletny brak. Początkowo jeszcze myślałam, że nie jest tak źle, kruszył się nawet przy delikatnym pocieraniu, ale myślałam że wystarczy nie dotykać oczu i będzie ok. Zdziwiłam się jednak widząc strużkę tuszu na policzku i powiece po tym, jak oko zaczęło mi łzawić. A mam z tym niestety spory problem, bo mam dość mocno wrazliwe oczy, a takie niespodzianki niestety zupełnie dla mnie dyskwalifikują tuszowego zawodnika i mimo pięknego opakowania, fajnego składu i początkowej symaptii wiem, że na pewno nie kupię go ponownie.

Przy okazji chciałabym Wam przypomnieć o małej serii wpisów, które opublikowałam już spory czas temu, i w których podzieliłam się z Wami moimi pomysłami na zużycie kosmetyków, które się u nas nie sprawdziły. Jeżeli nie lubicie marnować produktów, to być może znajdziecie tam coś dla siebie w kategoriach:
   ↝ pielęgnacja włosów
   ↝ pielęgnacja ciała
   ↝ pielęgnacja twarzy

Znacie coś z tych moich koszmarków? Dajcie znać co u Was się ostatnio nie sprawdziło, może akurat ktoś na tym skorzysta i przemyśli zakup dwa razy ;)


Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.