Wyzwanie Mokosh: wygładzający krem do twarzy, brązujący balsam i peeling solny | Pierwsze wrażenie po 10 dniach testów
Kiedy marka Mokosh postawiła przede mną wyzwanie, nie wahałam się długo - produkty które miałam okazję do tej pory testować świetnie się u mnie sprawdziły, więc z chęcią zabrałam się za sprawdzenie kolejnych. Poza tym na pewno doskonale wiecie, że polskie marki kosmetyków naturalnych są mi bardzo bliskie i szczerze im kibicuję! Owe wyzwanie polegało na testowaniu przez 10 dni trzech produktów i dzisiaj przychodzę do Was z moim pierwszym wrażeniem na ich temat, a zdradzę Wam już teraz, że szykują się prawdziwe perełki!
Wygładzający krem do twarzy Figa
Jeżeli jesteście ze mną dłużej to na pewno doskonale wiecie, że w przypadku tego produktu moje wyzwanie było trochę oszukane ;) Krem wygładzający z figą znam już bowiem od dobrych kilku miesięcy i nadal podtrzymuję swoje zdanie, że jest to świetny kosmetyk, który zresztą polecałam Wam już kilka razy. Lekki i aksamitny w konsystencji, ale wystarczająco nawilżający. Idealny na dzień pod makijaż, ale dobry również na noc, można go wzbogacać np jakimś olejkiem, gdyby okazał się zbyt delikatny. W składzie znjadziemy między innymi tytułowy ekstrakt z figi, ekstrakt z lnu, ekstrakt z bawełny oraz sporo olejków - arganowy, jojoba, z baobabu, macadamia czy ze słodkich migdałów. Do tego jest naprawdę bardzo wydajny, o delikatnym zapachu i w porządnym, szklanym słoiczku. Naprawdę nie mam mu nic do zarzucenia i cieszę się na kolejne opakowanie, które na pewno posłuży mi latem.
Wpisy w których o nim pisałam:
Brązujący balsam do ciała i twarzy Pomarańcza z cynamonem
Brązujący balsam do ciała i twarzy wzbudził chyba największe zainteresowanie z całej trójki, co wcale mnie nie dziwi, bo ja również byłam go bardzo ciekawa. Odrobinę obawiałam się jego zapachu, bo nie przepadam za cynamonem, ale okazało się że to głównie pomarańcze są wyczuwalne, ale nie w cytrusowej, a w słodkiej odsłonie. Cynamonu mój nos nie wyczuwa, co nie ukrywam, całkiem mnie cieszy ;) Ale jednak nie zapach, a działanie są tutaj kluczowe. Muszę przyznać, że mimo nazwy, podejrzewałam że będzie to produkt głównie pielęgnacyjny, a ewentualny efekt brązowienia będzie raczej znikomy. Ale się pomyliłam! Po pierwszym użyciu efekt jest minimalny, ale przy 3-4 użyciu naprawdę widać różnicę - skóra zyskuje bardzo naturalny, lekko brązowy odcień.
A co konkretnie odpowiada za efekt brązowienia naszej skóry? Są to trzy składniki:
☼ MelanoBronze - pozyskiwany z ekstraktu z niepokalanka pospolitego, pobudza produkcję melaniny w skórze dzięki czemu nasza skóra stopniowo nabiera naturalnego odcienia opalenizny
☼ dihydroksyaceton - znany również jako DHA, w tym przypadku pochodzenia naturalnego, działa bardziej powierzchniowo i odpowiada za niemal natychmiastowy efekt, jednak nie utlenia się od razu dając nieprzyjemny efekt (jak to bywa w większości samoopalaczy)
☼ olej z marchewki - podkreśla naturalne zabarwienie skóry, wyrównuje koloryt a do tego ją pielęgnuje
Nie wiem jeszcze jak długo ten efekt się utrzyma, ale na pewno dam Wam znać w przyszłości. Co ciekawe nie zrobił mi zupełnie żadnych plam czy zacieków, mimo że zupełnie nie przykładałam większej uwagi do równego rozprowadzania, nakładałam go jak każdy inny kosmetyk pielęgnacyjny. Producent ostrzega jednak aby rozsmarowywać go równo, nie zostawiając nigdzie grubszej warstwy. A jak o pielęgnacji mowa, to ma też oczywiście właściwości nawilżające skórę, szybko się wchłania, a zapach długo się na skórze utrzymuje, zupełnie nie wydzielając tego charakterystycznego dla samoopalaczy "smrodku".
Peeling solny do ciała Żurawina
I ostatni, ale na pewno nie najgorszy, gagatek - solny peeling do ciała z żurawiną. No zobaczcie jak on wygląda! Już sam wygląd wizualny mnie do niego przekonuje ;) Ale spokojnie, nie ulagłam emocjom i przetestowałam go na własnej skórze. I okazało się, że jest to mój ulubiony typ peelingów - taki, który złuszcza martwy naskórek, a następnie pozostawia skórę nawilżoną za sprawą olejków w składzie. Nie jest super ostry, ale latem, gdy skóra złapie trochę słońca i robi się wrażliwsza, bardzo mocne peelingi na pewno nie byłyby wskazane, więc jak dla mnie to idealne rozwiązanie. Drobinki soli rozpuszczają się pod wpływem wody i naszego pocierania, ale nie na tyle szybko, żeby nie zdążyć skóry złuszczyć. No i to końcowe nawilżenie - skóra jest mięciutka, wręcz lekko natłuszczona, a to za sprawą między innymi masła shea, olejku z pstek żurawiny, oleju z wiesiołka, oleju arganowego, jojoba, ze słodkich migdałów czy witaminy E. Późniejsze balsamowanie można już sobie spokojnie odpuścić, chyba że chcemy nadać skórze delikatnej opalenizny, wtedy balsam brązujący nada sie idealnie, a wygładzona skóra jeszcze lepiej przyjmie balsam ;) Peeling, poza ładnym wyglądem i dobrym działaniem, ma również bardzo ładny, dość słodki zapach, co bardzo umila korzystanie. Zamknięty jest, tak jak pozostałe produkty, w solidnym szklanym słoiku, co dla estetek również może być dodatkowym plusem. Warto jednak pamiętać że jest to produkt bazujący na soli, dlatego stosowanie go tuż po depilacji nie jest najlepszym pomysłem.
Podsumowując, moje zdanie na temat kremu do twarzy już znacie, a pozostałe dwa produkty zapowiadają się naprawdę rewelacyjnie. Myślę, że cała trójka jest wręcz idealna na nadchodzący sezon letni i na pewno będą mi ten czas umilały. Porządne opakowania, cudowne składy, świetne działanie a do tego to nasza polska marka! Dodatkowo wszystkie trzy są wegańskie. Na ten moment nie mam nic więcej do dodania, ale coś mi się wydaje, że zapowiada się hit. Dajcie znać czy macie ochotę abym wspomniała Wam o nich jeszcze w przyszłości, po dłuższym czasie używania - osobiście mam nadzieję, że dalej będzie tylko lepiej ;)
Znacie te produkty? Co Was najbardziej zaciekawiło?
Brak komentarzy: